bliźniaków, Luciena i Damiena. Bracia, którzy zdecydowali się na długą podróż, byle tylko
mu asystować, niby straż przyboczna, z zaskoczeniem stwierdzili, że ich najmłodszy braciszek zdołał zapanować nad sytuacją. A gdy się dowiedzieli, że sam jeden pokonał sześciu Kozaków, pogratulowali mu z dumą i podziwem. Poklepali go po plecach i nareszcie zaczęli traktować jak równego sobie. Alec, trochę zmieszany, przedstawił im wówczas Becky. Wieść o ich zaręczynach wprost zelektryzowała braci. Od razu uznali ją za ósmy cud świata. - Czy to znaczy, że?... - Naprawdę, Alec? Żenisz się? Ty? - Czy to prawda? - wykrztusił w końcu Robert. - Nie chodzi przypadkiem o żaden z twoich wybryków? - Najprawdziwsza prawda - odparł, obejmując ją jeszcze mocniej. Wśród okrzyków zdumienia bracia wręcz prześcigali się w życzliwości wobec Becky i zaczęli traktować ją z taką delikatnością, jakby była figurką z porcelany. Pomogło jej to przełamać onieśmielenie i z łatwością zjednała sobie wszystkich przyszłych szwagrów. - Coś ty z nim zrobiła, dziewczyno? - szepnął jej do ucha Lucien. - Nieważne - przerwał mu Robert. - Obojętne, co zrobiła, jesteśmy jej bardzo wdzięczni. Damien ograniczył się do serdecznego uścisku. Nieludow, po powrocie z nieudanego pościgu za Evą Campion, przesłuchał Aleca i Becky, jak również Władimira, jedynego Kozaka, któremu udało się ujść z życiem. Kozacy zachowali życie w zamian za wskazanie miejsca, gdzie na wrzosowiskach pogrzebano Dymitra Maksymowa. Nieludow przysłał do Talbot Old Hall kilku swoich ludzi, którzy wraz z Kozakami wykopali szczątki agenta, żeby można je było przesłać rodzinie w Petersburgu. Nieludow udał się potem ponownie na poszukiwanie Evy Campion, lecz nawet jeśli ją gdzieś odnalazł, trudno byłoby stwierdzić, kto kogo właściwie schwytał. Lando toczyło się ku Talbot Old Hall zapyloną drogą. Becky lękała się, że Michaił mógł zniszczyć budynek wyłącznie po to, by zrobić jej na złość. Alec wskazał jej na ruiny domku odźwiernego. Pokiwała ze smutkiem głową, lecz gdy Hall ukazał się na horyzoncie, odetchnęła z ulgą. Dom był cały. Niezliczone, średniowieczne jeszcze nadbudówki nadal tkwiły na swoich miejscach, a bluszcz wciąż tak samo obrastał ściany i okna o małych, okrągłych szybkach. Coś jednak uległo zmianie. A może zmieniła się właśnie ona? Bo teraz już wiedziała, że dom należy do niej i żaden z aroganckich krewnych nigdy już jej z niego nie usunie. Nie! Posiadłość należy do nich obojga! Do Aleca i do niej. Jest miejscem, gdzie założą rodzinę. Becky modliła się w duchu, żeby Alec go polubił. Kiedy jednak spojrzała na niego z niepokojem, dostrzegła na jego twarzy iście chłopięcy entuzjazm. - Co za fantastyczne miejsce - oznajmił, wyskakując z landa. - Czy naprawdę jest nawiedzony? - Obawiam się, że tak. - Więc wejdźmy tam! Chętnie bym zobaczył ducha! Ramię w ramię wstąpili w progi domu, bulwersując panią Whithorn, która wyszła im naprzeciw. Becky przypuszczała, że Alec bez trudu zdołałby obłaskawić groźną gospodynię dzięki swemu urokowi, lecz nie miała ochoty udawać potulnej. Rzuciła jej wymowne spojrzenie w stylu: „Jedno niewłaściwe słowo, a stracisz miejsce”. Nie życzyła sobie, by pani Whithorn terroryzowała ją w jej własnym domu. A potem prowadziła Aleca z jednego pomieszczenia do drugiego. Pokazała mu wielki hol z tajemnym przejściem, bibliotekę pełną starych, popękanych półek i piękny salon, wykładany dębową boazerią. A gdy Alec zatrzymał się na chwilę, żeby ją pocałować, zrozumiała, że jak najprędzej powinni znaleźć się w sypialni. Powiodła palcem po jego piersi i spojrzała na niego w sposób, który doskonale już znał. - Ale czy pani Whithorn nie dostanie czasem apopleksji? - Nie dbam o to. Jestem we własnym domu i pragnę swojego męża. Pospiesznie