dostrzegać go kątem oka.
- Co wolisz? - zapytał. - Płatki śniadaniowe czy tosta? Ona miała zdecydować? A co to w ogóle za różnica? - Tosta - powiedziała apatycznie. Diaz przygotował tosty, nawet posmarował je kremowym serem i położył na talerzyku przed Millą. Odgryzła kęs i żuła. Żuła. Kęs rósł i rósł w jej ustach, aż pomyślała, że zaraz się udusi. Siedziała sobie i jadła. Tak jakby wczoraj nie oddała własnego syna. Zerwała się od stołu, przewracając krzesło. Diaz okręcił się niczym kot, stając twarzą do niej, gotów bronić się przed ewentualnym atakiem. Wiedziona nagłym impulsem, złapała garnek, w którym wczoraj Diaz podgrzewał zupę. Walnęła nim z całej siły o ścianę, garnek odbił się z głośnym brzękiem i grzmotnął o podłogę. Milla chwyciła łyżki i cisnęła nimi za siebie, potem przyszła kolej na miski. Rozbijały się z miłym dla ucha ogłuszającym hukiem. Szlochając, Milla rzuciła się do szafek. Łapała wszystko, co wpadło jej w ręce: talerze, spodki, miski, szklanki, filiżanki. Ciskała przedmiotami z całej siły, wkładając w to całą swoją furię i wściekłość, krzycząc na całe gardło, wyrzucając na zewnątrz ból i udręczenie. Kawałki szkła i porcelany fruwały wokoło. Diaz stał bez ruchu. Tylko gdy jakiś przedmiot przelatywał zbyt blisko, robił oszczędny unik, nie ruszając się z miejsca. W ciszy an43 424 obserwował systematyczną destrukcję kuchni, nie wchodząc w drogę Milli. Wreszcie dzika energia, która wypełniała kobietę, wyczerpała się - i Milla opadła z płaczem na kolana. Wtedy Diaz uniósł ją z ziemi i zaniósł z powrotem do sypialni, położył na łóżku. Milla przewróciła się na bok i, łkając cicho, usnęła. Gdy kilka godzin później obudziła się i wyszła z pokoju, kuchnia była czysta i posprzątana. Diaza znów nie było. Wrócił z wielkim kartonem, w którym spoczywały różne, niepasujące do siebie naczynia: talerze i kubki. Wyszedł na zewnątrz i przyniósł jeszcze jedno pudło, w którym z kolei był tuzin szklanek i kilka misek. Nic nie pasowało do reszty Rozpakował wszystko, włożył do zmywarki i włączył maszynę. W głowie Milli pulsował tępy ból, spuchnięte oczy piekły, a gardło drapało niemiłosiernie. - Przepraszam - wychrypiała. - Nie ma za co. Odetchnęła głęboka - Skąd masz te naczynia? - Kupiłem na małej prywatnej wyprzedaży nieopodal. Dobrze się złożyło, inaczej musiałbym jechać do sklepu Kitty Hawk albo do Wal- Martu. Outer Banks o tej porze roku musiało być miejscem prawie bezludnym. Znalezienie prywatnej wyprzedaży graniczyło więc z cudem. Nagle przed oczami stanął jej obraz tego ubranego na czarno, śmiertelnie niebezpiecznego drapieżnika kupującego na wyprzedaży an43 425 używane naczynia. On sam pewnie nawet nie zauważył, jak bardzo