celował właśnie w jej nerkę. Chciała teraz ukryć się w ramionach
Diaza, schować przed wszechobecnym koszmarem. Diaz milczał. Jego zimne oczy bezlitośnie mierzyły wzrokiem Lolę. - To ty zajmowałaś się porwanymi dziećmi - powiedział wreszcie. Milla zesztywniała, gwałtownie unosząc głowę. Lola należała do gangu? Na twarzy gospodyni nie było już widać współczucia, tylko poczucie winy Milla usłyszała gniewny, niski pomruk - i skonstatowała zdziwiona, że ten głos wydobył się z jej własnego gardła. Ręka Diaza silniej objęła jej ramiona, nie pozwalając Milli się ruszyć. - Moja przyjaciółka wyłupiła Pavonowi oko, walcząc o swoje dziecko. Lorenzo na pewno ci o tym powiedział, nawet jeśli nie widziałaś okaleczonego Pavona. Powinnaś to pamiętać. Powinnaś pamiętać dziecko. Nerwowe spojrzenie Loli wędrowało od Diaza do Milli i z powrotem, tak jakby kobieta oceniała, kto z tej dwójki stanowi dla niej większe zagrożenie. Jak wszystkie szczury miała dobrze rozwinięty instynkt samozachowawczy: wybrała Diaza. Patrzyła na niego z przerażeniem, zaskoczona, że wie tak dużo. Mogła zacząć łgać - Milla widziała ten zamiar, bez trudu wyczytała go z twarzy kobiety Lola nie umiała ukrywać uczuć. Nie umiała też odgadnąć, czy Diaz już i tak wie wszystko, czy tylko blefuje. Ostatecznie musiała jednak an43 215 zrozumieć, że ten człowiek - stojący przed nią bez ruchu i bez słowa niczym głaz - jest w stanie przejrzeć na wylot każde jej kłamstwo. - Pamiętam - wymamrotała, przełykając ślinę. - Co zrobiłaś z dzieckiem? Paznokcie Milli wbiły się w skórę Diaza. Zamarła, nie mogąc zaczerpnąć oddechu. - Pięcioro ich było - powiedziała Lola. - Tego samego dnia poleciały samolotem przez granicę. Białe dziecko przynieśli ostatnie. Było z nim dużo kłopotów - rzuciła niepewne spojrzenie na Millę, kontynuując. - Policja bardzo go szukała. Nie mogliśmy czekać. Samolotem. Milla zacisnęła powieki. - Czy ten samolot się rozbił? - zapytała zduszonym głosem. - Nie, nie - ożywiła się Lola, zadowolona, że może przekazać jakąś dobrą wiadomość. - To było później. Inne dzieci. Nie Justin. On żyje. Żyje! Po wszystkich tych latach wreszcie wiedziała to na pewno. Gdzieś w głębi narodził się w niej płacz, próbując wyrwać się na zewnątrz przez ściśnięte gardło. Wtuliła się w Diaza, niemal osuwając się na ziemię w poczuciu wszechogarniającej, niewypowiedzianej ulgi. Opuściło ją napięcie, które było jej zmorą przez dziesięć długich lat. Stłumiwszy szloch, zwróciła się ponownie do Loli. - Kto kierował porwaniami dzieci? Do kogo należał samolot? Kto ci płacił? Zamrugała, niepewna, na które z pytań odpowiedzieć najpierw - Lorenzo. On mi płacił. Miałam płacone z jego działki. an43 216 - Kto był szefem?