Dewey spojrzał jej w oczy, odsuwając nieco czapkę z czoła.
Przez chwilę się w nią wpatrywał. - Nie. Jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia. -Słucham? -Pan Blackthorne robi, co mu się podoba, proszę pani. Jeśli znowu pani na niego wpadnie, to będzie pani problem. -Och, bardzo mi pan pomógł. - Uniosła ramiona, po czym pozwoliła im opaść wzdłuż tułowia. - Pana zdaniem powinien ukrywać się jak jakiś kret? - Wskazała zamek. - Czy też powinien poznać swoją córkę? Nie odpowiedział, wziął siekierę i podjął przerwaną pracę Blackthorne'a. Laura zrozumiała, że niczego się od niego nie dowie. Uniósł siekierę, lecz przed uderzeniem w drewno powstrzymała go dłoń, która spoczęła na jego ramieniu. Laura zmierzyła się z jego ponurym spojrzeniem. - Nie wyjadę stąd, póki nie będę miała absolutnej pewności, że Kelly znajdzie tu dobrą opieką i mnóstwo miłości - powie działa przeciągle, z karolińskim akcentem, pozwalając, by za działał na Deweya. - Słyszy pan, panie Halette? W jego oczach coś błysnęło. Nie zmieniając wyrazu twarzy, powiedział: -Tak, proszę pani. Proszę do mnie mówić, Dewey. -A do mnie, Laura. - Ustąpiła, odwróciła się i poszła w stronę domu. Po domu rozchodził się aromat czegoś słodkiego. Wraz z nim rozprzestrzeniał się śmiech. To przyciągnęło Richarda, choć nie opuścił dawnych schodów kuchennych, zamurowanych wiele lat temu. Ukryte przejścia rozchodziły się niczym labirynt wewnątrz zamkowych murów; korytarze były strome, wąskie, ledwie się w nich mieścił. Nie zapuszczał się w nie od bardzo dawna. Był na siebie zły, że teraz się tu znalazł. Lecz w jego domu byli ludzie, obcy ludzie. Laura. Rozgościła się i piekła coś w jego kuchni. Pokusą, żeby na nią popatrzeć, była tak nieodparta jak zapach czekoladowego ciasta. Jednak to śmiech go przyciągnął. Potrafił odróżnić jej śmiech w gwarze innych głosów. Pogodny, czysty. W Laurze Cambridge było coś, co poruszało Richarda. Zatrzymał się przy końcu wilgotnego korytarza i nacisnął deskę na sprężynach. Złapał ją, żeby nie wypadła. Laura stała przy piekarniku. Wyjmowała właśnie blachę z ciasteczkami, które następnie zsunęła na talerz. Była to zwykła domowa scena, ale Andrea, żona Richarda, nigdy nie zaprzątała sobie czymś takim głowy. Uwagę Richarda przykuło także trzech ludzi siedzących na taboretach przy stole. Laura przyniosła talerz i poczęstowała gości ciastkami. Goście? W jego domu? Po raz pierwszy. Poczuł gniew. Chciał, żeby sobie poszli. Z jednego prostego powodu - że nie może do nich dołączyć. Widok Laury rozmawiającej z nimi z takim ożywieniem, sprawił, że jego izolacja stała się jeszcze bardziej bolesna. Do licha, ależ ona jest piękna. Trzech mężczyzn przy stole patrzyło na nią tak, jakby byli zauroczeni. Gdy odwróciła się, żeby włożyć kolejną porcję ciastek do piekarnika, Blackthome zauważył, że mężczyźni wychylili się, żeby mieć lepszy widok